Pięćdziesiąt tysięcy osób manifestowało w Warszawie na rzecz prawa do życia nienarodzonych oraz przeciwko działaniom podejmowanych przez polski parlament na rzecz obalenia prawa chroniącego życie i wprowadzenie „aborcji na życzenie”.

Było wszystko co potrzeba żeby nasz przekaz był widoczny słyszalny i atrakcyjny. Było nas wielu, byliśmy głośni, z transparentami, plakatami i okrzykami, Choćby z tym że „Tu jest Polska nie Bruksela, tu się życia nie odbiera”.

Była rezolucja, przemówienia, świadectwa, prezentacje, muzyka i śpiew. Głos oddaliśmy nawet nienarodzonym, które przemówiły do nas na żywo przez bicie serca i tętno.  Były sceny, telebim, platformy, nagłośnienie i nasze znaki na Pałacu Kultury.

Byli świetni prowadzący, wspaniali goście, kapitalne rodziny z dziećmi, także z tymi które miały ten jeden chromosom więcej. Patrząc na nie i słuchając nie dało się ukryć wzruszenia ze względu na tę miłość którą dawały i którą dostawały. 

Była też husaria na koniach i w historycznych strojach z królewskim sztandarem,  Jechali a czele przypominając o roli Polski jako historycznego przedmurza chrześcijaństwa i o tym, że obrona słabszych, zwłaszcza kobiet i dzieci to wciąż żywa istota rycerskiego przesłania.

Było też sporo młodych w żółtych kamizelkach, którzy nie tylko zabezpieczali porządek na Marszu ale byli aktywnymi uczestnikami manifestacji. Oni też wiedzieli, że ciąża to nie choroba, że aborcja to nie lekarstwo, że chłopak to nie dziewczyna, i że dziecko pod sercem mamy to nie pasożyt..

Były też flagi. Ale nie białe, bo zadeklarowaliśmy że Polska nie wywiesi białej flagi w sprawie ochrony życia dzieci nienarodzonych. Dlatego powiewał nad nami las flag biało-czerwonych i sztandarów z liliami i krzyżami symbolizującymi czystość, gotowość do poświęcenia, niesienia pomocy i dzielenia się dobrem.

A czego nie było na Marszu?. Nie było  nienawiści, nie było też agresji, perwersji, obrażania innych i wulgarności. Bo to Marsz z miłości nie ze złości.